20121227

"Jak straciłam wiarę w ruch pro-life" - czyli jak pro-life przyczynia się do zwiększenia liczby aborcji

O to wpis kobiety, która sama była kiedyś pro-life, ale zmieniła zdanie: Link
Ten tekst jest idealny dla osób, które są pro-life i uważają, że aborcja to morderstwo i że człowiek rozpoczyna się od momentu zapłodnienia.

Czytelnicy nie umiejący angielskiego są skazani na moją interpretację i subiektywność.

Tekst jest po angielsku, postaram się wypunktować po kolei, mniej więcej to, co jest tam napisane:

Tak naprawdę to ci którzy opowiadają się za wyborem kobiety, za aborcją, a antykoncepcją i planowaniem rodziny przyczyniają się do zmniejszenia aborcji, a nie, jakby można się spodziewać, ruch pro-life. Ponadto ruch pro-life to ignorancki ruch, pełen niedoinformowania, ruch, który chce dopiąć swego, ale w sumie to nie wie jak.

Punktem przełomowym w "nawróceniu" się przeciwko pro-life było przeczytanie artykułu, który mówi, że nie ma znaczenia, czy aborcja jest legalna, czy nie, liczba aborcji jest bardzo zbliżona i różnicą między krajami z legalną i nielegalną aborcją jest bezpieczeństwo samego zabiegu dla życia kobiety (tam gdzie nielegalna, to większe ryzyko powikłań i śmierci). Ruch pro-life nie odnosi nigdzie żadnych skutków, dlatego, że kobieta jak chce usunąć ciążę, to i tak ją usunie. Każdy robi, to co uważa za słuszne i tyle. Dlaczego nikt o tym nie mówi w Polsce? Przecież artykuł był opublikowany ponad 5 lat temu!

50 tysięcy kobiet umiera z powodu aborcji i jeszcze więcej cierpi z powodu powikłań z nią związanych - wszystko w krajach, w których aborcja jest zakazana. Zakaz aborcji to sposób ukarania kobiet za uprawianie seksu i chęć przerwania niechcianej ciąży (masz macicę? to sobie ródź i nie fikaj! to kara za posiadanie macicy! tak to dla mnie brzmi).

Jest też znacząca różnica pomiędzy liczbą aborcji w Europie Zachodniej i Wschodniej (więcej w Europie Wschodniej, Polska na przykład, gdzie aborcja jest częściowo zakazana, cóż za ironia!): na wschodzie ponad 3 razy więcej aborcji, niż na zachodzie Europy (!). Wiąże się to ze słabą wiedzą na temat antykoncepcji oraz stosowaniem niekoniecznie, nie zawsze skutecznych metod antykoncepcyjnych, jak na przykład kalendarzyka i rzadszego stosowania pigułek. Oznacza to, że najskuteczniejszym sposobem na zmniejszenie liczby aborcji jest odpowiednia wiedza na temat seksu, skutków ubocznych (ach, ta ciąża), dostęp do antykoncepcji i fachowa wiedza na ten temat. Z tego co mi wiadome, bardzo często ruch pro-life jest też często przeciwny antykoncepcji, jest za "naturalnym planowaniem rodziny" (wiąże się to z religią, katolicyzmem)... tak więc paradoksalnie ruch pro-life przyczynia się do zwiększenia liczby aborcji! Cóż za ironia!

To bardzo logiczne: aborcja jest spowodowana niechcianą ciążą, a niechcianą ciążę można uniknąć poprzez antykoncepcję. Jeśli nie ma antykoncepcji, to jest aborcja. Proste. Co bardzo ważne: ZAKAZANIE ABORCJI NIE SPRAWI, ŻE TE CIĄŻĘ BĘDĄ CHCIANE. Kobieta i tak będzie chciała ją usunąć (używają farmaceutyków, bądź... wieszaka! tak sobie kiedyś kobiety radziły).

Skoro pro-life nie przyczynia się do zmniejszenia aborcji to... WTF?! Po co to jest? Autorka pisze, że jej zdaniem jest to sposób na kontrolowanie kobiet (w sumie moje odczucia są bardzo podobne), a szczególnie ich życia seksualnego - kto kontroluje "inkubatory", ten może kontrolować całe narody. Antykoncepcja pozwala kobietom uprawiać seks, bez strachu i konsekwencję seksu, jakim jest ciąża (między innymi). Argument, jakoby pro-life nie byli przeciwko kobietom, tylko przeciwko "morderstwom" jest WIELCE naciągany i mnie osobiście napawa obrzydzeniem (wybaczcie brak obiektywizmu). To kara za to, że kobiety chcą wziąć sprawy w swoje ręce, to kara za chęć kontroli nad własnym ciałem. To cena za uprawianie seksu.

Autorka dalej pisze, że nie uważa już, że aborcja to morderstwo, a zygota, embrion to człowiek, oraz to, że skupienie się na tym, od kiedy zaczyna się człowiek i ta cała kwestia z morderstwem pomija całkowicie sprawę tego, że dany embrion, zygota, płód rozwija się W CUDZYM CIELE. Pro-life są przeciwko antykoncepcji, bo uważają, że tabletki antykoncepcyjna "zabija" zlepek komórek, z którego ma się wykształcić płód. No cóż, ignorancja tych ludzi jest naprawdę ogromna, skoro nie znają się na podstawowych procesach zachodzących w ludzkim organizmie, a wypowiadają się tak, jakby byli co najmniej profesorami.

Tabletki antykoncepcyjne działają tak, że przeciwdziałają owulacji, jednak pro-life'owcy uważają, że jednak może się zdarzyć, że jajko w jakiś sposób wydostanie się z jajnika z szale hormonalnego wodospadu (owulacja), a plemnik w jakiś sposób dotrze do jajka i dojdzie do zapłodnienia, a ponieważ bierze tabletki antykoncepcyjne, to zapłodnione jajo się nie zagnieździ i dojdzie do aborcji.

To jest ogólnie bardzo zabawne, ponieważ ci sami ludzie nie wiedzą, że ciało kobiety samoistnie usuwa, dokonuje aborcji na prawie 20% zapłodnionych jaj?! Może niech zakażą bycie kobietą? Albo niech ukarzą kobiety za naturalne reakcje organizmu na zagnieżdżającego się pasożyta: jak widać ludzki organizm nie ma moralnych dylematów tylko usuwa to, co dla niego uciążliwe, niezdrowe i co dziwne... nie ma wyrzutów sumienia.

O tabletce "po" - o tym, że te tabletki chronią jajko przed zapłodnieniem (a nie usuwają już zapłodnionego jaja), a więc nie ma "morderstwa".

Pozwolę sobie przytoczyć cytat na temat zdania autorki na temat pro-life i używania przez nich dowodów naukowych:

" I also found that the pro-life movement is not afraid of twisting the evidence when it comes to things like the supposed harmful side effects of abortion, such as depression and breast cancer. Cooking up “scientific facts” in an effort to scare women out of having abortions rather than working to encourage birth control use in an effort to reduce the number of unintended pregnancies seemed extremely backwards, and I became increasingly troubled by the way the pro-life movement treated science and their constant willingness to play fast and lose with the facts."

W tym momencie autorka nawiązuje do tego, co wcześniej napisałam, a mianowicie do tego, że to KOBIETA SAMA, NIE Z WŁASNEJ WOLI USUWA NIENARODZONE DZIECI Z WŁASNEGO ORGANIZMU.

W dalszej części przytaczane są liczby... obliczenia, które są wynikiem liczb używanych przez sam ruch pro-life, z których wyszło, że więcej zapłodnionych zygot jest wydalanych miesięcznie bez tabletek hormonalnych, niż przy użyciu tabletek antykoncepcyjnych (6 zygot wydalonych bez tabletek, 2 zygoty wydalone z tabletkami). I to wszystko używając liczb pro-life'owców (co nie oznacza, że prawdziwych).

Prawdziwe liczby - okazuje się, że prawda jest jeszcze zabawniejsza, bowiem tak naprawdę gdy kobieta używa tabletek antykoncepcyjnych, na 100 zapłodnionych kobiet tylko 0,15 zapłodnionych jaj będzie odrzuconych, natomiast te, które nie używają tabletek wydalą z siebie aż 16 jaj zapłodnionych.

Krótko mówiąc: chcesz "zabić", jak najwięcej potencjalnych przyszłych ludzi i sprawić, by więcej kobiet cierpiało? Zostań pro-life! Tym ludziom wcale nie zależy na ocaleniu nienarodzonego życia. Nie zależy na tym wcale, skoro nie interesuje ich metoda, jakiś rzeczywisty sposób na przeciwdziałanie temu, by nie "zabijać" zapłodnionych glutów. Wierzą w to, że embrion jest tak samo ważny, jak każdy żywy człowiek (ale mniej ważny, niż kobieta, która ma go w sobie, no proste).

Autorka uważa, że te liczby są prawie na pewno znane pro-life'owcom (albo przynajmniej przywódcom tego ruchu, bo reszta to zmanipulowany motłoch, który się dowartościowuje w imię "dobra"), ale nic z tym nie robią, w końcu nie jest to jakaś wyższa matematyka. Czym jest w takim razie ten ruch?


W dalszej części artykuł autorka nawiązuje do polityki stanów zjednoczonych: do Baracka Obamy, który jest za aborcją i do Romney'a, który jest przeciwko jakiejkolwiek aborcji (bo gwałt to wola boża, a homoseksualizm to wybór). Ci z Was, którzy nie są obeznani z tym co się dzieje w Stanach Zjednoczonych mogą mieć problem. Ogólnie chodzi o to, że w USA wiele rzeczy się zmienia i coraz bardziej będą one przypominać Unię Europejską - większy socjalizm, opieka medyczna publiczna itp.. Chodzi o to, że gdyby udostępnić dla kobiet darmową antykoncepcję(za którą jest Barack, której przeciwny jest Romney), to liczba aborcji (za którymi jest Barack, których przeciwny jest Romney) drastycznie by zmalała (o 75%).

Dodatkowo autorka przytacza statystyki na temat kobiet, które dokonały aborcji: 6/10 kobiet już mają przynajmniej jedno dziecko, a 3/4 kobiet stwierdza, że nie stać ich na kolejne dziecko (dlatego przeprowadziły aborcję). Wychowywanie, ciąża kosztuje dużo pieniędzy i kobiety, które przeprowadziły aborcję wiedzą to.

No cóż, wszystko wskazuje na to, że nic w tym ruchu nie jest pro-life, raczej anti-women. Wszystkie postulaty, jakie popierają ludzie pro-life zwiększają ilość aborcji. Regulowanie seksualności to jest to, na czym im najbardziej zależy. Dlatego są też przeciwko kontrolowaniu urodzeń (skutecznym metodom antykoncepcji), dlatego są przeciwko aborcji, mimo, że to prowadzi do wielu niebezpieczeństw dla kobiet. Dlatego chcą ukarać kobiety za uprawianie seksu, oczywiście z wyjątkiem ciąż z gwałtu, jakżeby nie inaczej. Ruch pro-life tak naprawdę chce nauczyć kobiety, jaki los ich czeka, jeśli ośmielą się uprawiać seks taki, jaki chcą.

Każdy, kto uważa, że życie zaczyna się w momencie zapłodnienia, ominął lekcje w podstawówce i należy nakazać tej osobie przejrzeć elementarz. Życie jakie znamy zaczęło się kilka miliardów lat temu na Ziemi. Komórka jajowa i plemniki też są żywe. To są żywe komórki. Dlaczego nikt nie walczy o ich prawa? Przecież każda z tych komórek umiera w momencie zapłodnienia!

2 komentarze:

  1. Ze wszystkim się zgadzam, ruch prolife to jakaś farsa, nienawidzę tych idiotów i szydzę z nich zawsze i wszędzie. ;)

    Dla mnie osobiście kwestia kiedy powstaje człowiek jest w ogóle bez znaczenia w przypadku ciąży. Dopóki płód jest pasożytem przyrośniętym do ciała kobiety, to jest jej 100% własnością i może zrobić z nim co chce. Często nabijam się z Korwina, który z jednej strony wkurza się, że państwo mu mówi co ma jeść, a co nie (sanepid, narkotyki itp.), a z drugiej jest przeciw aborcji. Czyli co, jeśli kobieta poroni w wyniku zjedzenia tabletki wczesnoporonnej, czy nawet złego odżywiania, to do pierdla? :D Gdzie w tym wolność do robienia co się chce ze swoim ciałem? To problem płodu, że jest pasożytem, a nie kobiety.

    Kwestią do dyskusji mogą być prawa dziecka już urodzonego, kiedy zaczyna się świadomość itp. Tu jakoś prolife milczy albo wręcz broni prawa rodziców do chrzczenia niemowlaków, indoktrynacji religijnej i innych okropieństw. Dziwne, bo przecież prolife tak często podpiera się prawami natury, instynktem zwierząt.. Czy prolife nie wie, że wiele gatunków zabija swoje młode nawet bez powodu, jak koty, a ptaki wyrzucają swoje słabe pisklaki z gniazda na pewną śmierć? Czy ci kretyni kiedykolwiek będą przynajmniej spójni i konsekwentni w swym bajdurzeniu i działaniach?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie wiem czasami czy to śmiać się czy płakać nad pro-lifem i środowiskami prawicowymi i ich głupotom. Jeszcze burzą się przed tym by uczyć dzieci w szkołach jak się zabezpieczać. Tacy ludzie są gorsi niż mafia.

    OdpowiedzUsuń