20121229

Od moczu do mózgu, czyli nowa technologia pozyskiwania komórek mózgowych





Chińskim naukowcom udało się wyprodukować niedojrzałe komórki mózgowe (zdolne do przekształcenia w wiele rodzajów komórek nerwowych) z uryny. Pomoże to w badaniach nad chorobami neurodegeneracyjnymi, jak choroba Alzheimera i Parkinsona oraz w testowaniu nowych leków,  które są używane do leczenia tych chorób, oraz usunie całkowicie sprzeciw kato-psycholi, którzy są przeciwni ratowaniu ludzi za pomocą produktów z  komórek macierzystych (uważają, że glut ma takie same prawa, jak pełnoprawny i świadomy człowiek; co dziwne, wielu normalnych ludzi traktuje ich urojenia poważnie).

Na dzień dzisiejszy wiemy, że komórki dorosłe z organizmu człowieka można przekształcić do stanu komórek macierzystych, a co za tym idzie do każdej innej komórki. Dzięki temu można hodować tkanki z organizmu pacjenta (nie powodują one odpowiedzi autoimmunologicznej), by leczyć przeróżne choroby. Niestety okazuje się, że ta metoda ma wadę: zmienianie genomu i zmienianie komórek w inne destabilizuje ich DNA i może powodować mutacje, a co za tym idzie, takie tkanki są zupełnie bezużyteczne dla pacjenta.

W tym badaniu pobrano próbki krwi z dawców w wieku 10, 25, 37 lat i przekształcono je w neurony przewodzące impulsy nerwowe oraz w dwa rodzaje komórek glejowych. Powstałe komórki przenieśli do mózgów młodych szczurów i okazało się, że po kilku miesiącach nowe komórki nerwowe przeżyły. Różnica w ten metodzie jest taka, że komórki nie przeszły etapu komórek macierzystych, czyli są mnie podatne na mutacje.

Wcześniej naukowcom ze Stanford udało się przeistoczyć tkankę łączną myszy w bezpośrednio w neurony (bez etapu komórek macierzystych).

20121227

"Jak straciłam wiarę w ruch pro-life" - czyli jak pro-life przyczynia się do zwiększenia liczby aborcji

O to wpis kobiety, która sama była kiedyś pro-life, ale zmieniła zdanie: Link
Ten tekst jest idealny dla osób, które są pro-life i uważają, że aborcja to morderstwo i że człowiek rozpoczyna się od momentu zapłodnienia.

Czytelnicy nie umiejący angielskiego są skazani na moją interpretację i subiektywność.

Tekst jest po angielsku, postaram się wypunktować po kolei, mniej więcej to, co jest tam napisane:

Tak naprawdę to ci którzy opowiadają się za wyborem kobiety, za aborcją, a antykoncepcją i planowaniem rodziny przyczyniają się do zmniejszenia aborcji, a nie, jakby można się spodziewać, ruch pro-life. Ponadto ruch pro-life to ignorancki ruch, pełen niedoinformowania, ruch, który chce dopiąć swego, ale w sumie to nie wie jak.

Punktem przełomowym w "nawróceniu" się przeciwko pro-life było przeczytanie artykułu, który mówi, że nie ma znaczenia, czy aborcja jest legalna, czy nie, liczba aborcji jest bardzo zbliżona i różnicą między krajami z legalną i nielegalną aborcją jest bezpieczeństwo samego zabiegu dla życia kobiety (tam gdzie nielegalna, to większe ryzyko powikłań i śmierci). Ruch pro-life nie odnosi nigdzie żadnych skutków, dlatego, że kobieta jak chce usunąć ciążę, to i tak ją usunie. Każdy robi, to co uważa za słuszne i tyle. Dlaczego nikt o tym nie mówi w Polsce? Przecież artykuł był opublikowany ponad 5 lat temu!

50 tysięcy kobiet umiera z powodu aborcji i jeszcze więcej cierpi z powodu powikłań z nią związanych - wszystko w krajach, w których aborcja jest zakazana. Zakaz aborcji to sposób ukarania kobiet za uprawianie seksu i chęć przerwania niechcianej ciąży (masz macicę? to sobie ródź i nie fikaj! to kara za posiadanie macicy! tak to dla mnie brzmi).

Jest też znacząca różnica pomiędzy liczbą aborcji w Europie Zachodniej i Wschodniej (więcej w Europie Wschodniej, Polska na przykład, gdzie aborcja jest częściowo zakazana, cóż za ironia!): na wschodzie ponad 3 razy więcej aborcji, niż na zachodzie Europy (!). Wiąże się to ze słabą wiedzą na temat antykoncepcji oraz stosowaniem niekoniecznie, nie zawsze skutecznych metod antykoncepcyjnych, jak na przykład kalendarzyka i rzadszego stosowania pigułek. Oznacza to, że najskuteczniejszym sposobem na zmniejszenie liczby aborcji jest odpowiednia wiedza na temat seksu, skutków ubocznych (ach, ta ciąża), dostęp do antykoncepcji i fachowa wiedza na ten temat. Z tego co mi wiadome, bardzo często ruch pro-life jest też często przeciwny antykoncepcji, jest za "naturalnym planowaniem rodziny" (wiąże się to z religią, katolicyzmem)... tak więc paradoksalnie ruch pro-life przyczynia się do zwiększenia liczby aborcji! Cóż za ironia!

To bardzo logiczne: aborcja jest spowodowana niechcianą ciążą, a niechcianą ciążę można uniknąć poprzez antykoncepcję. Jeśli nie ma antykoncepcji, to jest aborcja. Proste. Co bardzo ważne: ZAKAZANIE ABORCJI NIE SPRAWI, ŻE TE CIĄŻĘ BĘDĄ CHCIANE. Kobieta i tak będzie chciała ją usunąć (używają farmaceutyków, bądź... wieszaka! tak sobie kiedyś kobiety radziły).

Skoro pro-life nie przyczynia się do zmniejszenia aborcji to... WTF?! Po co to jest? Autorka pisze, że jej zdaniem jest to sposób na kontrolowanie kobiet (w sumie moje odczucia są bardzo podobne), a szczególnie ich życia seksualnego - kto kontroluje "inkubatory", ten może kontrolować całe narody. Antykoncepcja pozwala kobietom uprawiać seks, bez strachu i konsekwencję seksu, jakim jest ciąża (między innymi). Argument, jakoby pro-life nie byli przeciwko kobietom, tylko przeciwko "morderstwom" jest WIELCE naciągany i mnie osobiście napawa obrzydzeniem (wybaczcie brak obiektywizmu). To kara za to, że kobiety chcą wziąć sprawy w swoje ręce, to kara za chęć kontroli nad własnym ciałem. To cena za uprawianie seksu.

Autorka dalej pisze, że nie uważa już, że aborcja to morderstwo, a zygota, embrion to człowiek, oraz to, że skupienie się na tym, od kiedy zaczyna się człowiek i ta cała kwestia z morderstwem pomija całkowicie sprawę tego, że dany embrion, zygota, płód rozwija się W CUDZYM CIELE. Pro-life są przeciwko antykoncepcji, bo uważają, że tabletki antykoncepcyjna "zabija" zlepek komórek, z którego ma się wykształcić płód. No cóż, ignorancja tych ludzi jest naprawdę ogromna, skoro nie znają się na podstawowych procesach zachodzących w ludzkim organizmie, a wypowiadają się tak, jakby byli co najmniej profesorami.

Tabletki antykoncepcyjne działają tak, że przeciwdziałają owulacji, jednak pro-life'owcy uważają, że jednak może się zdarzyć, że jajko w jakiś sposób wydostanie się z jajnika z szale hormonalnego wodospadu (owulacja), a plemnik w jakiś sposób dotrze do jajka i dojdzie do zapłodnienia, a ponieważ bierze tabletki antykoncepcyjne, to zapłodnione jajo się nie zagnieździ i dojdzie do aborcji.

To jest ogólnie bardzo zabawne, ponieważ ci sami ludzie nie wiedzą, że ciało kobiety samoistnie usuwa, dokonuje aborcji na prawie 20% zapłodnionych jaj?! Może niech zakażą bycie kobietą? Albo niech ukarzą kobiety za naturalne reakcje organizmu na zagnieżdżającego się pasożyta: jak widać ludzki organizm nie ma moralnych dylematów tylko usuwa to, co dla niego uciążliwe, niezdrowe i co dziwne... nie ma wyrzutów sumienia.

O tabletce "po" - o tym, że te tabletki chronią jajko przed zapłodnieniem (a nie usuwają już zapłodnionego jaja), a więc nie ma "morderstwa".

Pozwolę sobie przytoczyć cytat na temat zdania autorki na temat pro-life i używania przez nich dowodów naukowych:

" I also found that the pro-life movement is not afraid of twisting the evidence when it comes to things like the supposed harmful side effects of abortion, such as depression and breast cancer. Cooking up “scientific facts” in an effort to scare women out of having abortions rather than working to encourage birth control use in an effort to reduce the number of unintended pregnancies seemed extremely backwards, and I became increasingly troubled by the way the pro-life movement treated science and their constant willingness to play fast and lose with the facts."

W tym momencie autorka nawiązuje do tego, co wcześniej napisałam, a mianowicie do tego, że to KOBIETA SAMA, NIE Z WŁASNEJ WOLI USUWA NIENARODZONE DZIECI Z WŁASNEGO ORGANIZMU.

W dalszej części przytaczane są liczby... obliczenia, które są wynikiem liczb używanych przez sam ruch pro-life, z których wyszło, że więcej zapłodnionych zygot jest wydalanych miesięcznie bez tabletek hormonalnych, niż przy użyciu tabletek antykoncepcyjnych (6 zygot wydalonych bez tabletek, 2 zygoty wydalone z tabletkami). I to wszystko używając liczb pro-life'owców (co nie oznacza, że prawdziwych).

Prawdziwe liczby - okazuje się, że prawda jest jeszcze zabawniejsza, bowiem tak naprawdę gdy kobieta używa tabletek antykoncepcyjnych, na 100 zapłodnionych kobiet tylko 0,15 zapłodnionych jaj będzie odrzuconych, natomiast te, które nie używają tabletek wydalą z siebie aż 16 jaj zapłodnionych.

Krótko mówiąc: chcesz "zabić", jak najwięcej potencjalnych przyszłych ludzi i sprawić, by więcej kobiet cierpiało? Zostań pro-life! Tym ludziom wcale nie zależy na ocaleniu nienarodzonego życia. Nie zależy na tym wcale, skoro nie interesuje ich metoda, jakiś rzeczywisty sposób na przeciwdziałanie temu, by nie "zabijać" zapłodnionych glutów. Wierzą w to, że embrion jest tak samo ważny, jak każdy żywy człowiek (ale mniej ważny, niż kobieta, która ma go w sobie, no proste).

Autorka uważa, że te liczby są prawie na pewno znane pro-life'owcom (albo przynajmniej przywódcom tego ruchu, bo reszta to zmanipulowany motłoch, który się dowartościowuje w imię "dobra"), ale nic z tym nie robią, w końcu nie jest to jakaś wyższa matematyka. Czym jest w takim razie ten ruch?


W dalszej części artykuł autorka nawiązuje do polityki stanów zjednoczonych: do Baracka Obamy, który jest za aborcją i do Romney'a, który jest przeciwko jakiejkolwiek aborcji (bo gwałt to wola boża, a homoseksualizm to wybór). Ci z Was, którzy nie są obeznani z tym co się dzieje w Stanach Zjednoczonych mogą mieć problem. Ogólnie chodzi o to, że w USA wiele rzeczy się zmienia i coraz bardziej będą one przypominać Unię Europejską - większy socjalizm, opieka medyczna publiczna itp.. Chodzi o to, że gdyby udostępnić dla kobiet darmową antykoncepcję(za którą jest Barack, której przeciwny jest Romney), to liczba aborcji (za którymi jest Barack, których przeciwny jest Romney) drastycznie by zmalała (o 75%).

Dodatkowo autorka przytacza statystyki na temat kobiet, które dokonały aborcji: 6/10 kobiet już mają przynajmniej jedno dziecko, a 3/4 kobiet stwierdza, że nie stać ich na kolejne dziecko (dlatego przeprowadziły aborcję). Wychowywanie, ciąża kosztuje dużo pieniędzy i kobiety, które przeprowadziły aborcję wiedzą to.

No cóż, wszystko wskazuje na to, że nic w tym ruchu nie jest pro-life, raczej anti-women. Wszystkie postulaty, jakie popierają ludzie pro-life zwiększają ilość aborcji. Regulowanie seksualności to jest to, na czym im najbardziej zależy. Dlatego są też przeciwko kontrolowaniu urodzeń (skutecznym metodom antykoncepcji), dlatego są przeciwko aborcji, mimo, że to prowadzi do wielu niebezpieczeństw dla kobiet. Dlatego chcą ukarać kobiety za uprawianie seksu, oczywiście z wyjątkiem ciąż z gwałtu, jakżeby nie inaczej. Ruch pro-life tak naprawdę chce nauczyć kobiety, jaki los ich czeka, jeśli ośmielą się uprawiać seks taki, jaki chcą.

Każdy, kto uważa, że życie zaczyna się w momencie zapłodnienia, ominął lekcje w podstawówce i należy nakazać tej osobie przejrzeć elementarz. Życie jakie znamy zaczęło się kilka miliardów lat temu na Ziemi. Komórka jajowa i plemniki też są żywe. To są żywe komórki. Dlaczego nikt nie walczy o ich prawa? Przecież każda z tych komórek umiera w momencie zapłodnienia!

Choroby autoimmunologiczne - przekwalifikowanie białych krwinek, nowa terapia?

Naukowcom udało się przeprogramować typ T komórek (limfocyty T) odpowiedzialnych za cukrzycę typu I, która jest chorobą autoimmunologiczną. Zmodyfikowane białka były wycelowane prosto w limfocyty T, które atakowały komórki trzustki, co powoduje chorobę. Naukowcy przewidują, że ta metoda będzie niezwykle skuteczna (u myszy całkowicie zlikwidowała chorobę) w nie tylko samej cukrzycy typu T, ale także we wszelkich chorobach autoimmunologicznych, jak na przykład stwardnienie rozsiane (limfocyty T atakują komórki mieliny, powłokę ochraniającą włókna nerwowe).

Każdego dnia część komórek naszego ciała umiera i za każdym razem, gdy to się dzieje, komórka wysyła sygnał do układu immunologicznego. Jeśli śmierć jest spowodowana przez uraz, bądź zapalenie komórka wysyła agresywny sygnał, który aktywuje białe krwinki. Jeśli natomiast śmierć komórki jest spowodowana jej naturalną śmiercią i jest wynikiem naturalnego cyklu życia komórki, wysyła sygnał subtelny, który nie aktywuje białych krwinek.

Każdego dnia w naszym organizmie umiera 200 miliardów czerwonych komórek krwi (czerwonych krwinek), które wysyłają w chwili śmierci sygnał subtelny, który nie aktywuje białych krwinek (naturalna śmierć). Naukowcy skorzystali z tej okazji i przyczepili (wyposażyli w malutki haczyk) do czerwonych krwinek białko trzustki, które jest celem leukocytów T w cukrzycy typu I. Te białka wstrzykuje się tak, jak zwyczajną szczepionkę.

Tak, jak u psów Pawłowa (dosłownie!) udało się przeprogramować białe krwinki: w chwili śmierci krwinki czerwone wraz z przyczepionym białkiem trzustki wysyłały sygnał subtelny, delikatny, a nie agresywny, więc limfocyty T nie były aktywowane, by atakować białka trzustki. "Nauczyły się" one, by nie atakować komórek trzustki i w ten sposób udało się całkowicie wyeliminować objawy cukrzycy typu I u myszy.

Ogromną zaletą metody jest to, że jest niezwykle precyzyjna (mało skutków ubocznych) oraz nie ukrywajmy, świetnie rokująca. Badania kliniczne mają być przeprowadzone najwcześniej w 2014 roku i prawdopodobnie będzie można nią wyleczyć wiele chorób autoimmunologicznych (jeśli nie wszystkie), nie tylko te, w których udział biorą limfocyty T, ale także limfocyty B.

20121225

Mierzenie IQ jedną liczbą, testem, to bzdura

Tak, jak już od dawna podejrzewałam IQ jako miernik inteligencji okazał się mitem, a testy IQ są jedynie sposobem na poprawienie sobie samopoczucia i samooceny.

W badaniu wzięło udział 100 tys. osób z całego świata, w tym niektórzy z nich mieli przeskanowany mózg (fMRIs). Okazało się, że u ludzi nie ma miejsca w mózgu, które odpowiada za IQ, zamiast tego podczas wysiłku intelektualnego uaktywniały się różne obszary mózgu, odpowiedzialne za mówienie, rozumowanie i pamięć krótkotrwałą. - chociaż jak się wczytałam w samo badanie to mam wątpliwości, co mieli na myśli naukowcy, niemniej jednak otwiera to dyskusję na temat inteligencji - bez względu na poprawność wyciąganych wniosków.

Należy pamiętać, że testy IQ mierzą tylko jeden sposób myślenia, a przecież do celu mogą prowadzić różne ścieżki, różne sposoby - nieważne, jaki sposób, ważny jest skutek, tak więc osoby, które mają "inne" myślenie zdają gorzej, mimo, że potrafiłyby zrobić to samo, ale innym sposobem. Na pewno wiele razy spotkaliście się w szkole z taką sytuacją, że robiliście coś po swojemu, ale nauczyciel Wam kazał nauczyć się tej konkretnej metody, by wiedział, że na pewno ją umiecie - mimo, że potrafilibyście rozwiązać zadanie poprawnie, ale inaczej. Tak samo działają mniej więcej testy IQ.

Czytałam z nieoficjalnego źródła (z resztą to nieważne - ważna jest anegdota i jej sens), że pierwsze testy IQ były przeprowadzane na Polakach imigrantach. Pytali się Polaków o rzeczy, które nie były znane w Europie Wschodniej, dlatego inteligencja Polaków wtedy była bardzo nisko oceniana. Na tym samym polegają dzisiejsze testy (oczywiście są teraz bardziej miarodajne, ale i tak są tworzone subiektywnie poprzez pryzmat jedynego właściwego myślenia).


IQ testy nie zmierzą Ci zdolności do wyciągania wniosków z naprawdę bardzo złożonych problemów - na przykład społecznych, bądź ekonomicznych. Nie zmierzą Twojej obiektywności w ocenie (chociaż to można samemu ocenić, ale numerka nie dostaniesz, więc w rankingu się nie będzie najlepszym/ą, sorry) zjawisk dziejących się dookoła Ciebie, jeśli nie potrafisz tych zjawisk odpowiednio zinterpretować - tego IQ nie mierzy. Nie mierzy też sceptycyzmu (co samemu można zmierzyć, ale znowu nie będziesz miał/a punktów, chlip) i brania pod uwagę wszystkich możliwych zdarzeń w kwestiach decyzji, na przykład, w sprawie wprowadzenia GMO . Nie mierzy też opinii, co z moich obserwacji ma duży wpływ na mądrość, głupotę danej osoby - i znów to można ocenić samemu, ale nie ma punktów :-(. Nie zmierzą Ci podatności na sugestię, ani na manipulację. Znam kolegę - geniusz chemiczny, ale nacjonalista, antysemita, rasista... jest za PiS. Nikt mi nie powie, że IQ to mądrość i inteligencja.

Odkryto nowy rodzaj neuronów

Nowo odkryte neurony odpowiadają za funkcje układu sercowo-naczyniowego, a konkretniej za rytm serca i ciśnienia krwi. Naukowcy uważają, że to przełomowe odkrycie pozwoli w przyszłości leczyć choroby układu sercowo-naczyniowego.

Okazało się, że problemy z tarczycą (gdy wytwarza za mało, bądź za dużo hormonów) mogą powodować niedorozwój tych komórek nerwowych, co z kolei może prowadzić właśnie do chorób układu sercowo-naczyniowego. Wiele osób z chorą tarczycą choruje też na serce, ale jak dotąd uważano, że te hormony (lub ich brak) bezpośrednio oddziałują na serce, a nie jak się okazało, poprzez neurony odpowiedzialne za serce.

"Boska" cząstka - bozony Higgsa

To, co każdy człowiek ma w sobie, każda gwiazda we Wszechświecie; to co mieli w sobie wszyscy ludzie, którzy już nie żyją; to co mamy, po gwiazdach, po umarłych, w sobie.








Wazektomia - męska antykoncepcja

 Jeśli chcecie przejść do konkretów, omińcie 2 pierwsze akapity.


Biorąc pod uwagę to, że to samica homo sapiens sapiens bierze na siebie większą odpowiedzialność za hipotetyczne zajście w ciążę (albo raczej większe konsekwencje ją spotkają z tego zdarzenia, bo nie wszyscy poczuwają się odpowiedzialni za rodzenie i wychowywanie) dobrze się dzieje, że to na kobiety spoczywa odpowiedzialność za antykoncepcję, bo w dobie seksizmu i szowinizmu nie byłabym sobie w stanie wyobrazić, jak by świat wyglądał, gdyby to mężczyźni kontrolowali i "brali" (ta, jasne) pigułkę antykoncepcyjną - Arabia Saudyjska na całym świecie. Oczywiście są głosy feministyczne, że to źle, że tylko na kobietę jest ta odpowiedzialność, itp., ale jestem pewna, że byłoby niewyobrażalnie gorzej, gdyby to na mężczyznach "spoczywała" ta dola, bowiem oni nie rodzą dzieci, więc po co mieliby brać pigułki antykoncepcyjne? Kobiety w ogóle nie mogłyby decydować o swoim ciele, byłyby niewolnicami, istnymi inkubatorami (pewien poseł na posiedzeniu sejmu nazwał tak na cały głos posłankę wygłaszającą głos za aborcją w przypadku ciąży z gwałtu - dosłownie nazwał ją inkubatorem... więc i niektórzy tak traktują kobiety bez widocznej przewagi). Zresztą ankiety dotyczące antykoncepcji i rodzenia dzieci przeprowadzone na grupie mężczyzn (jak znajdę źródło to podam, to na pewno była strona zagraniczna) dowiodły, że większość mężczyzn nie obchodzi antykoncepcja ich kobiet, ale nie chcą, żeby ich partnerka dokonywała aborcji, gdy zajdzie w ciążę, mimo stosowania antykoncepcji. Pozwolę sobie takiej bezczelnej postawy nie skomentować... Krótko mówiąc powiedzenie: "Nie licz na innych, licz na siebie" sprawdza się wyjątkowo trafnie w przypadku kobiet. Należy myśleć tylko i wyłącznie o sobie, bo jak widać mężczyznom to, że w ogóle nie pomagają partnerce w zapobieganiu ciąży nie przeszkadza to, by mieszać spermę w sprawy, które ich nie dotyczą nie tylko biologicznie, ale i jak widać z wyboru (jeśli chodzi o odpowiedzialność i działanie to jest to sprawa kobiety, ale jak kobieta zachodzi w ciążę i jest już po fakcie, to nagle się "angażują" i walczą o narodzenie dziecka i uzurpują sobie prawo do decydowania o jego narodzeniu, WTF?!).

Niemniej jednak każdy kij ma dwa końce. Dominacja kobiet w sprawach antykoncepcji sprawia, że to one mają całkowitą kontrolę (zakładając, że stosują tabletki) nad kontrolą urodzeń (pomijam aspekt społeczny, prawo i religijność). Przez to, że kontrolują swoje ciało, mogą też poprzez to kontrolować w tych sprawach mężczyzn - na przykład celowo zachodzić w ciążę, "wrabiać" w nią bez wiedzy partnera, tak by wyglądało na wpadkę. Oczywiście to ona wciąż ponosi zdecydowaną większość skutków z powodu ciąży i porodu(ale przynajmniej z własnej woli zachodzi, pretensje może mieć tylko do siebie, jak coś), niemniej jednak jest presja społeczna na mężczyzn, by nie rozbijali rodziny, by byli odpowiedzialni, by płacili (chociażby alimenty), poza tym nie każdy mężczyzna chce mieć dziecko z przeróżnych powodów i ma do tego 100% prawo (mimo, że w naszym społeczeństwie nawet jak ma facet dziecko, to prawie tak, jakby go nie miał, nie zmienia to tak życia mężczyzny, jak życia kobiety). To Twój wybór mężczyzno, jeśli dajesz 100% kontrolę nad antykoncepcją swojej partnerce, jesteś wtedy całkowicie bezwolny oraz jednocześnie pełen błogiej ignorancji i nieświadomości. Jeśli jednak należysz do tych mężczyzn, którzy chcą wziąć sprawy w swoje ręce, nie chcą mieć dziecka w ogóle z różnych powodów jest rodzaj antykoncepcji, który jest idealny dla Ciebie: jest to wazektomia.


Najprościej ujmując wazektomia to zabieg przerwania światła nasieniowodów (w zależności od sposobu wykonania stała, bądź odwracalna). Jest to zabieg wykonywany bez skalpela (chociaż jest też rodzaj zabiegu ze skalpelem), bez narkozy, bez szwów, trwający bardzo krótko (koledzy, którzy przeprowadzony mieli zabieg mówili, że po najwyżej 20 minutach wychodzili z sali - zresztą na filmiku widać, jak zabieg szybko trwa). W Polsce zabieg wykonywany jest inaczej: zakładane są tytanowe klipsy na nasieniowody, które nie doprowadzają plemników do nasienia. Mężczyzna po zabiegu normalnie przeżywa orgazmy, ma erekcję tak, jak zawsze, ale w jego spermie nie ma plemników. Ryzyko komplikacji jest niewielkie (aczkolwiek u dr Siwika ponoć trochę większe, słyszałam trochę skarg, niemniej jednak w porównaniu z komplikacjami, jakie może ponieść partnerka biorąc tabletki antykoncepcyjne, bądź nawet, nie daj Zeusie zachodząc w ciążę są nieporównywalnie większe, więc nie bądź słabeuszem, kalkulacja jest łatwa i oczywista, zresztą wszystkie skutki uboczne związane z wazektomią są ŁATWO ODWRACALNE, więc nie ma się czego bać) i zalicza się do nich krwawienia i infekcję, bądź rekanalizację. Skuteczność wazektomii jako antykoncepcji wynosi 99,9% - jedna z najskuteczniejszych metod antykoncepcyjnych. Ponadto jest to metoda odwracalna, czyli z powrotem możesz stać się płodny, ale zabieg nie zawsze się udaje, tak więc musisz być raczej zdecydowany na nieposiadanie dzieci w ogóle, albo przynajmniej wiedzieć z czym to się wiąże.

JEST TO TEŻ CAŁKOWICIE LEGALNA METODA.

Jeśli macie jakiekolwiek pytania: Link.

20121224

Z cyklu ródź sobie sam: syndrom Barta

Syndrom Barta to choroba genetyczna polegająca na braku skóry, zmianach w błonie śluzowej jamy ustnej, zniekształconych paznokciach, jest to najcięższa odmiana epidermolysis bullosa (najczęściej EB dystroficznie) - spektrum choroby powodującej powstawanie pęcherzy, które polega na zaburzeniach w górnych warstwach skóry, EB dystroficznemu towarzyszą blizny.
Jest to choroba nieuleczalna i jedynie co można zrobić to obwiązywać dziecku części ciała bez skóry bandażami, żeby uniknąć infekcji i odwodnienia (w toku są badania nad terapią genową). W przypadku zakażeń bakteryjnych można stosować antybiotyki. W przypadku stanów zapalnych stosuje się sterydy. Śmiertelność jest bardzo wysoka.





Chorobę jeszcze u nienarodzonego dziecka można przewidzieć poprzez badanie dalekiej historii chorób rodziny oraz badania genetyczne. To, że oboje rodzice nie są chorzy, są w pełni swojego zdrowia, nie ujawniają się u nich żadne choroby skóry, nic nie znaczy.





Choroba jest spowodowana wadami w budowie kolagenu (włókienka) kotwiczącego tkanki (a konkretniej w genie odpowiedzialnym za jego ekspresję). Skóra traci swoją przyczepność i odpada z łatwością (gdyby zacząć masować pozostałą skórę niemowlaka, odpadłaby). Choroba jest dziedziczona autosomalnie dominująco.



Paczka świąteczna cz.4