20140831

Skąd bank bierze pieniądze na kredyt Twojego sąsiada? Z Twoich pieniędzy.

Myślisz sobie: kurczę, ale jak to jest możliwe? Przecież jakbym miała tyle kasy na auto to bym sobie kupiła (załóżmy, że auto sąsiada kosztuje 120 tysięcy), a mam na koncie w banku tylko 50 tysięcy. Niemożliwym jest, żeby bank pokrył koszt kredytu mojego sąsiada z moich pieniędzy...

I w tym właśnie jest kot pogrzebany: niemożliwym jest to, żeby bank pokrył pieniądze z Twoich pieniędzy! Nie może więc ich pożyczyć. Co więc robi? Zmyśla je. Jest to tak zwany pieniądz fiducjarny - pieniądz "na wiarę", zmyślony, nie mający pokrycia w żadnych dobrach materialnych. Ale jak to działa? Jak to możliwe? To w ogóle jest legalne?

Akurat w tym momencie bank mając w depozycie Twoje 50 tysięcy i dwóch innych ludzi w sumie 200 tysięcy, spokojnie jest w stanie pokryć koszta kredytu, prawda (jeszcze mu zostanie)? Co jednak w momencie, gdy pożyczki są większe, niż depozyty? Bank nie wypłaca wtedy kredytów? Spokojna głowa - każdy bank ma swoje rezerwy. Skąd je bierze? Z funduszy założycieli, na przykład. Są one swoistym zabezpieczeniem przed mniejszymi kryzysami. Co jednak się stanie, gdy ludzie w panice zaczną wypłacać wszystkie swoje oszczędności i wszystkie rezerwy się wyczerpią?

Ale po kolei.

Załóżmy, że udało się się w ciągu roku zebrać na koncie 60 tysięcy złotych. Oznacza to, że depozycie w banku masz 60 tysięcy złotych. Przychodzi teraz Twoja sąsiadka do banku i mówi: "Kurde, nie starczy mi na remont mieszkania, dajcie 50 tysięcy!". Bank daje jej 50 tysięcy. Ale zaraz, przecież dał jej z TWOICH pieniędzy! Nie ma innych, więc użył Twoich rezerw, prawda? Nie do końca: cały czas przecież masz umowę z bankiem, że masz u nich w depozycie 60 tysięcy. A więc te pieniądze masz. Problem polega na tym, że jak przyjdziesz po te swoje 60 tysięcy, to bank nie będzie mógł Ci ich wydać... bo ich mieć nie będzie miał. No, ale jak to, nie powinny być jakieś ograniczenia dla banków? Przecież bank powinien ciągle mieć moje pieniądze w banku, w razie, jakbym chciała je wypłacić! I masz rację, powinny być - i są! Tylko nie takie, jak myślisz. W czasach, gdy pieniądz był oparty na złocie bank za bardzo nie mógł wypłacać więcej, niż miał. No, dobrze, ale co to znaczy, że jest coś oparte na złocie? Oznacza to tyle, że, na przykład, 30 osób założyło konta w banku. Łączna suma pieniędzy z tych kont wynosi milion złotych. Oznacza to, że bank musi mieć w depozycie tyle złota, którego suma wartości pokryłaby sumę depozytów. Czyli musiałby mieć złota, którego wartość wynosiłaby milion złotych. Tak było kiedyś. No, ale bankierzy szybko się zorientowali, że taki system nie daje im dużo zysków - wszystkie transakcje, pożyczki i depozyty w tym banku są ograniczone poprzez ilość złota w danym banku. Gdy mówię zyski mam na myśli procenty z pożyczek, które bank udziela.

Zatrzymajmy się teraz na chwilę.

W takim systemie, w którym pieniądz musi być oparty na dobrach materialnych (nie musi być na złocie) widać wyraźnie, że pieniądz jest środkiem do celu, nie celem samym w sobie. Pieniądz reprezentuje pewną wartość wyrażoną w dobrach materialnych. Jak poszłabyś do banku w czasach, gdy pieniądz oparty był na złocie wiedziałabyś, że pieniądz reprezentuje pewną wartość złota, którą masz w depozycie w banku. Pieniądz nie jest wartością samą w sobie w takim wypadku. Banknoty stanowiły dowód zawarcia umowy z bankiem. W naszych czasach jest na odwrót: pieniądz jest celem w samym sobie, a jego wartość jest umowna. Jesteście sobie w stanie wyobrazić świat bez inflacji? A tak kiedyś było! Znaczy, gospodarki wciąż wpadały w niewielkie recesje - ale były one niczym w porównaniu z Wielkim Kryzysem z 1927 roku, który był skutkiem dodrukowywania pieniędzy, które nie miały pokrycia w złocie.

Wróćmy teraz do naszych bankierów.
Bankier sobie myśli: "Kurde, co by tu zrobić, żeby zarobić więcej, hmmm.". Dużym ograniczeniem dla jego zarobków było to, że pieniądze mają pokrycie w złocie. Jak to ominąć? Myśli sobie: "Ludzie, jak wkładają pieniądze do banku, to swoje oszczędności wkładają na później i będą u mnie długo - nie będą więc ich wypłacać. Oznacza to, że nie muszę przez długi czas mieć wystarczająco złota w depozycie.". I ma całkowitą rację. W normalnych warunkach ludzie nie wypłacają całego swojego dorobku życiowego z banku. Zazwyczaj wygląda to tak, że ciułają i ciułają, wypłacają na bieżące potrzeby, ale zawsze te pieniądze tam są. Bank o tym wie. Proszę zauważyć, że użyłam sformułowania "warunki normalne" - jest ono tutaj kluczowe. Pragnę również podkreślić, że sami obywatele pragnęli nieograniczonych pożyczek - wydawało im się, że będzie to "receptą" na jakiekolwiek recesje byłoby właśnie takie drukowanie pieniędzy. W ten sposób w 1913 roku powstała w USA Rezerwa Federalna. Ludziom przyszło zapłacić za swoją głupotę wyżej wspomnianym Wielkim Kryzysem, który prawie zniszczył ówczesną gospodarkę światową (ogólnie wtedy jeszcze było złoto w bankach i niby oficjalnie pieniądz był oparty na złocie, ale i tak nie pokrywały one posiadanego złota).

Kiedy taki system może upaść? Jak już wiemy przez takie drukowanie pieniędzy powstał Wielki Kryzys. Co jednak do niego doprowadziło? Ogólnie w naszym obecnym systemie bankowym przyczyny wszelkich kryzysów są niezwykle jasne i klarowne, jako, że ten system posiada on wielką wadę.

Napisałam, że bankier założył w swoim chytrym planie, że ludzie nie wypłacają masowo swoich pieniędzy z dnia na dzień. To są warunki normalne. A co się stanie, gdy ludzie zaczną masowo wypłacać pieniądze z banków? Co może coś takiego spowodować? Co może sprawić, by ludzie zaczęli masowo wypłacać swój dorobek życiowy z banków?

Żeby odpowiedzieć sobie na te pytania wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie ostatnie. Można by je lepiej ująć: "Co, by się musiało stać, żebyś Ty wypłaciła wszystkie swoje oszczędności?". Wystarczyłoby, że parę banków by padło, a ludzie w panice chcieliby wypłacić wszystkie pieniądze z banków (i nagle by się okazało, że większość z nich nie ma złota na pokrycie swoich bezwartościowych banknotów). Albo nastąpiłaby deflacja i ludzie woleliby trzymać pieniądze w skarpecie, a nie na lokacie - w tym momencie nie tylko ludzie by wypłacali pieniądze, ale też w ogóle nie chcieliby ich wpłacać. Do kryzysu mogłoby również doprowadzić nadmierna fala pieniędzy na rynku, która spowodowałaby lawinę ryzykownych i idiotycznych inwestycji (bo nagle dostali zastrzyk wielkiej gotówki), które po czasie zbankrutowały jednocześnie zwalniając setki, tysiące pracowników... co z kolei spowodowałoby ogromny spadek konsumpcji, co z kolei znowu spowodowałby zwalnianie ludzi (bo nikt nie kupuje produktów) i tak dalej. Przyczyn kryzysu może być wiele, ale źródło jest ich jedno - brak rzeczywistej wartości pieniądza.

Jak już udało Wam się to wszystko przetrawić, zastanawiacie się, czy to groźne. No, ma ten system wadę, no ale co z tego? Inne systemy też na pewno mają wady.

Zauważcie jedną rzecz: jeśli pieniądze są ciągle wpłacane i zaciągane na kredyt w banku, to na rynku jest coraz więcej pieniędzy. Gdy ktoś zarobił pieniądze, ktoś ma tej samej wartości dług. Żeby pokryć dług z jednego roku trzeba wyprodukować przynajmniej tyle samo pieniędzy, żeby pokryć odsetki (z kredytów) z wcześniejszego roku. Wymusza to na zaciąganie pożyczek (jeszcze większej ilości, z większymi odsetkami) i tak dalej. Także z każdym rokiem do swojego kredytu musicie dołożyć większą ilość pieniędzy, ze względu na to, że po prostu taki jest system - bo jest coraz więcej pieniędzy "wszędzie". Wiecie, bank nie pozwoli na to, żeby nie zarabiał...Po prostu w momencie, gdy przestałoby być więcej pieniędzy następnego roku, oznacza to, że nie ma pieniędzy na spłacenie długów, a gdy nie ma pieniędzy na spłacenie długów, to system pada. Wymusza to ogólnie coraz większa gospodarkę.

Oznacza to, że jeśli nasz system gospodarczy ma przetrwać, musi mieć wzrost wykładniczy.

Na początku zadałam pytanie: czy to legalne. Tak, jak najbardziej. Jest to regulowane przez Państwo. Polska nakazuje bankom (stopa rezerw obowiązkowych) zatrzymanie w banku 3,5% depozytu, czyli cała resztę może pożyczać. Ze 100 złotych może policzyć 96,5 złotych, potem może znowu pożyczyć 93,1 (jeśli pieniądze wrócą do banku) i tak dalej...

Nie dziwota więc, że banki chętnie udzielają kredytów na konsumpcję (mieszkanie, auto, remont). Wszystko się "kręci", tak, jak powinno, ale czy to aby na pewno dobrze? Czy w świecie o ograniczonych zasobach i załamującym się środowisku mądrze jest konsumować wykładniczo?