20150219

Jupiter, Jupiter...

UWAGA! SPOILERY!

UWAGA! Wpis będzie nieskoordynowany i chaotyczny. Tak, jak film "Jupiter: Intronizacja".

Czy Wachowscy robią sobie z nas jaja...? Czy ten film to żart?  Czy może naprawdę, na serio zrobili taki film, żeby jak najwięcej pieniędzy zarobić? Musicie sami to zobaczyć i zdecydować. Jeżeli jesteście fanami widowiskowych filmów akcji i nie obchodzi Was fabuła do dupy to jest to film dla Was.

Trzeba to powiedzieć wprost: film "Jupiter: Intronizacja" jest typowym filmem dla mas. Dodatkowo jest konsekwentny w tym co robi, czyli zbiera wszystkie motywy, pomysły i stereotypy "filmowe" i tworzy z tego w miarę spójną całość ("w miarę" jest tutaj kluczowe). Film jest przede wszystkim kiczowaty (w tym też jest wyjątkowo konsekwentny). Może gdyby nie ten kretyński wątek "miłosny", może powstałoby dzieło lepsze... może.

Gdyby nie efekty specjalne, które zapierają dech w piersiach byłby to zdecydowanie jeden z najgorszych filmów, jakie widziałam w życiu (zaraz obok nowszych Star Treków). Jeżeli ciężko Wam sobie to wyobrazić, to załóżcie, że to nie byłby amerykański film science-fiction, tylko polski. Od razu różnica, nie? W odpowiednie ramki taki durny scenariusz wydaje się być spoko, ale niech by tylko film był kręcony w Pipidówie Dolnym... powstałby najgorszy Polski Film Wszechczasów.

Pierwsza scena walki trwa chyba 10 minut (bazuje głównie na efektach specjalnych - gdyby nie one mielibyśmy zwykłą dresową naparzankę pod monopolowym). Pod koniec zaczyna się przysypiać... Walka jest widowiskowa, ale kompletnie niewiarygodna, do tego stopnia, że wydaje się śmiać z samej siebie.

I szczerze, nawet nie wiem, co dalej napisać... ale znajdźmy punkt zaczepienia - niech to będzie kicz. Wg mnie ten film byłby świetny w swojej beznadziejności  (wiecie, tak durny, że aż śmieszny), gdyby jeden z tych "złych" zakochał się w Jupiter NAPRAWDĘ. Ja już wtedy wiedziałabym, że na 100% jest to parodia naszej całej popkultury (patrz: Zmierzch), bo Wachowscy w tym filmie czerpią z niej całymi garściami.

Film jest tak kiczowaty, że jest aż parodią samego siebie. Jako, że pewnie nie jesteście sobie uzmysłowić tego kiczu, jeśli filmu nie oglądaliście:

Dziewczyna, zwykła szara mysz okazuje się być najważniejszą (prawie) osobą we Wszechświecie. Pomaga jej Wilkołak (bo oczywiście ona jest w centrum zainteresowania caaałeeeego kosmosu i oczywiście wszyscy chcą ja zabić). Jej rywale i jednocześnie rodzina (tak btw, okazuje się, że ona jest w sumie ich matką, tych rywali) jest uważana na ziemi za wampiry. Co smutne, nie ma wątku miłosnego pomiędzy "wampirem", a naszą główną bohaterką Jupiter (patrz: Zmierzch)...

Kosmici, którzy mają porwać naszą główną bohaterkę wyglądają, jak stereotypowi kosmici: szarzy, jajowate głowy, wielkie migdałowe oczy...

Tak. Film nam chce powiedzieć, że w tym świecie wilkołaki, wampiry i kosmici naprawdę istnieją. I, że mamy zacząć poważnie traktować wariatów, którzy twierdzą, że byli przez UFO porwani. Ciekawe przesłanie.

Potem ten wilkołak okazuje się mieć skrzydła. I latał jeszcze na takich anty-grawitacyjnych butach. Oryginalnie.

A ten główny zły charakter... po prostu wyobraźcie sobie typowy, czarny charakter o wątłej budowie ciała, o dyskusyjnej urodzie, który jest rozhisteryzowany i rozkapryszony, jak dziadowski bicz. Czasami jeszcze krzyczy piskliwym głosikiem, tak po prostu, bez powodu. Chyba lubi dramatyzować (patrz: histeria).

Brak logiki. Główna bohaterka dowiaduje się, że jest arystokratką i władczynią Wszechświata, a jej kolega Wilkołak okazuje się być uprzedzony do ludzi z klas wyższych. Do tego stopnia uprzedzony, że okazało się, że kiedyś zabił jakiegoś arystokratę. Rzucił mu/jej się do gardła i rozszarpał je. Jak pies. Czy to przeszkadza głównej bohaterce? Nie.

Dziwne. Mi by przeszkadzało, gdyby mój potencjalny chłopak okazał się mordercą i był uprzedzony do grupy ludzi, do której należę, no, ale ja jestem feminazistką, więc nie jestem normalną kobietą. Wymagam za dużo od mężczyzn i takie tam.

Główna bohaterka zdaje się być nieufna wobec ludzi. Jest to poruszane parę razy, jednak nie jest wyjaśnione, dlaczego. I to też wg scenarzystów nie koliguje z tym, że jej Wilkołak jest mordercą.

Gdy taka cecha charakteru głównej bohaterki, jak nieufność, nie ujawnia się w momencie, gdy spotyka się ona z mordercą, to wiedz, że film jest bardzo słaby. Jeszcze słabszy, gdy główna bohaterka sama inicjuje gody (z Wilkołakiem). Może się mylę i może moja krytyka jest nieuzasadniona, bo czyż nie tak robi każdy, zwykły, tfu, człowiek? Kreuje swoją postać, a potem i tak robi, co innego? Może to jest ukryte przesłanie filmu.

Mimo mojej krytyki, polecam film. Jeżeli nie razi Was banalna, wręcz momentami obraźliwa fabuła, ale lubicie ładne kobiety i ładnych mężczyzn i chcecie wyłączyć myślenie na 2 godziny oraz odpocząć, albo po prostu się zabawić, to jest to film dla Was. W swojej klasie, tzw. "kiczowatych filmów" film jest naprawdę spoko, bo przynajmniej jest konsekwentny w tym, co robi. Polecam (ale nie spodziewajcie się czegoś lepszego od Matrixa).