20150503

Syndrom poaborcyjny formą terroryzmu chrześcijan?! - cz.3

Oficjalnie nie ma czegoś takiego w medycynie, nie ma wyodrębnionej jednostki chorobowej zwanej "syndromem poaborcyjnym".

Nie ma syndromu "poślubnego", a już w ogóle kompletnym tabu jest nienawiść do własnych dzieci i żałowanie posiadania ich. Chociaż jest coś takiego, jak depresja poporodowa, która ponoć może się ciągnąć nawet latami. Czy w takim wypadku jest to naprawdę ta depresja poporodowa, czy już zwykła nienawiść do dzieci, męża i swojego życia?

Każdy człowiek ma prawo do żałowania podjęcia jakichś decyzji. Są ludzie, którzy żałują wyjścia za mąż. Są ludzie, którzy żałują posiadania dzieci. Są ludzie, którzy żałują przeprowadzenia na sobie aborcji. Podejmowanie decyzji i ewentualny żal jest naturalną koleją rzeczy. Nie ma co rozdrabniać tematu i dramatyzować. Popełniamy błędy, bo żyjemy, czyli wszystko jest ok.

Jednak z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, nie każdy może się z tą naturalną koleją rzeczy pogodzić. Skutkiem tego jest między innymi istnienie w społecznej świadomości takiego czegoś, jak "syndrom poaborcyjny". Myślę, że nie trzeba tłumaczyć dlaczego.

Nauki, w tym medyczne, od zawsze były upolitycznione... sam proces społecznych zmian i ewolucji świadomości jest niezwykle ciekawy i oczywiście, jak już wspomniałam, w tym przypadku dotyczy syndromu poaborcyjnego, ale nie należy zapominać, że dynamika tego procesu dotyczy właściwie wszystkiego - całej nauki, całej polityki, całego społeczeństwa.

Przeglądając różne materiały na temat odmiennych poglądów, życie socjalne homo sapiens, gody, zbierając informacje na temat świata, polityki, gospodarki i społeczeństwa i analizując argumenty przeciwnych z założenia partii, przychodzi w końcu do człowieka taka myśl, że to wszystko nie ma sensu i te wszystkie argumenty nie mają sensu i są kretyńskie. Wiele z nich jest całkowicie sprzecznych ze sobą. Wiele z nich nie ma pokrycia w rzeczywistości. A przede wszystkim wiele z nich jest polana taką dozą nienawiści i irracjonalności, że głowa boli. Czy widzieliście kiedyś racjonalnego mizogina, który chciał banować kobiet wstęp na studia i argumentował to tym, że kobiety są głupsze (i to podobno kobiety przesadzają)? Przecież to nie ma sensu: jeśli kobiety faktycznie byłyby głupsze, to nie trzeba byłoby im banować studiowania. I tak, posłużyłam się tutaj przykładem feministycznym, ukazujący menską głupotę w czystej postaci, ale moim skromnym zdaniem jest to jedna z rzeczy, która jednocześnie jest tak irracjonalna i ma ogromny wręcz wpływ na życie miliardów ludzi. Nie sposób więc jej pominąć, gdy mówimy o podejmowaniu decyzji i formowaniu się poglądów.

Nie będziemy tutaj omawiać w żadnym wypadku całego gendera. Zmierzam do tego, że...

...można wręcz zadać sobie pytanie, czy jakiekolwiek idee wywodzą się z racjonalnego, zimnego rozumowania, czy po prostu z emocji, tudzież psychiki. Czy wszystko jest tylko i wyłącznie racjonalizacją, a u źródłach naszych decyzji i poglądów stoją "zwykłe" uczucia i instynkty? A te wszystkie filozofie, edukacja, nauka, pseudointelektualne dyskusje są jedynie przykrywką i swoistym oszustwem, sztucznie odgradzającym nas od "świata zwierząt" i stawiający nas na piedestale? Czy wszystko, co mówimy ma drugie dno? Czy nasze poglądy są wypadkową naszej budowy mózgu i społecznych norm?

Można wręcz zadać pytanie, które dotyka jeszcze większych podstaw nie tyle, co rozumowania i ogólnej świadomości społecznej: czy tzw "logiczne" rozumowanie istnieje? Czyżby wytykanie innym ludziom brak logicznego myślenia było jedynie zabiegiem erystycznym? Jedynie manipulacją? Która ma, rzecz jasna, drugie dno?

Czy kiedykolwiek ten świat uszyty z kłamstw da się zburzyć? Czy w ogóle warto? Ponoć kłamstwo ma krótkie nogi, ale jak to jest, że wielu ludzi żyje kłamstwem i ułudami, karmi się tym... mało tego, cieszy się z tego? Jak to jest, że tyle ludzi żyje sobie bezkarnie kłamiąc? Akurat to jest prawda, bo gadanie w stylu "kłamstwo ma krótkie nogi" jest myśleniem życzeniowym, złudzeniem, że świat jest sprawiedliwy i każdego spotyka to, na co zasłużył. Oczywiście pomijam fakt, że tego typu zabiegi często służą manipulacji drugiej jednostki (najczęściej dzieci).

Bardzo ciężko wyobrazić sobie świat, w którym Wszechświat ma nas w dupie i jest całkowicie obojętny na nasze moralne rozterki i że nie ma dobra i zła. Widocznie im bardziej przypadkowe nasze życie, tym bardziej potrzebujemy wierzyć w tego typu rzeczy, co z resztą widać po stopniu religijności państw biednych. Dodać do tego błędy poznawcze i mamy społeczeństwo, których fundamentami są iluzje i kłamstwa.

Więc kiedy czytam na temat osób, które pikietują przed klinikami, a potem same robią sobie aborcję nie mogę wyjść ze zadziwienia. Kiedy czytam na temat osób, które mówią o świętości życia, a potem zabijają lekarzy, nie mogę wyjść ze zdziwienia. Można tutaj przytoczyć jedynie słowa George'a Carlina: "A więc, gdyby ten płód (abortowany - przyp. tłum.) okazał się wyrosnąć na ginekologa, to wtedy można go zabić? (o pro-life)"

Jedyne, co mi się ciśnie na usta to jedno słowo: DLACZEGO?

Czy jest to "zwykła" hipokryzja? Czy istnieje jakiś efekt psychologiczny odpowiedzialny za tego typu irracjonalne zachowanie ludzi?

Inną grupą, która może się pochwalić dwulicowością o podobnym poziomie są homofoby. Było już wiele badań, które wykazały, że są to po prostu kryptogeje, które wypierają ze świadomości swoją homoseksualność. Czy to samo dzieje się z osobami pro-life? Czy ogólnie osoby o poglądach konserwatywnych cechuje większa hipokryzja spowodowana wyparciem? Czy aborcja dla części kobiet pro-life była tak traumatycznym przeżyciem, że te wolą to wyprzeć ze świadomości i w ten sposób przekształcają się w fanatyczki?

Ostatecznie nasze rozważania mogą nie mieć w ogóle sensu i racji bytu. Być może faktycznie część kobiet wypiera aborcję ze świadomości i ich "syndrom poaborcyjny" przybiera postać poglądów pro-life, a w skrajnych przypadkach zamieniają się one w fanatyczne aktywistki. Stety albo niestety musimy pamiętać, że korelacja, to "tylko korelacja". To, że na ogromną liczbę aborcji decydują się kobiety pro-life jest spowodowane tym, że po prostu to kobiety religijne są zazwyczaj przeciwko aborcji z wiadomych względów. Wiadomo też, że religijność jest skorelowana z biedą. A bieda z liczbą aborcji, co chyba nie dziwi żadnej osoby, a zwłaszcza kobiety, która kiedykolwiek rozmyślała nad swoją sytuacją i posiadaniem ewentualnych dzieci.


.....................

Cześć. Poniżej znajduje się materiał, który oficjalnie nie jest w tej notce, ale miał się znaleźć. Notkę pisałam fragmentami w dużych odstępach czasu, dlatego myśli i idee są rozrzucone i trochę chaotyczne. Niektóre z nich nie nadawały się na ostateczną wersję notki, jednak uważam, że nie są kompletnie bezwartościowe. Jako autorka postanowiłam, że te fragmenty tu zamieszczę, jako ciekawostkę, jako impuls do dalszych przemyśleń i/albo dyskusji.

Często uważamy się za prawych, sprawiedliwych, wspaniałych, a jakby tego było mało: za lepszych od innych. Oczywiście mądrzejszych. Bardziej "moralnych". Szczególnie konserwatyści, którzy mają złośliwy nawyk nierozwiązywania problemów, a bezmyślnego osądzania. Oni chcą, żeby było "prawo", a nie, żeby było dobrze. Znamy jednak siebie na tyle, na ile nas sprawdzono. Wygodnie prawić morały siedząc w ciepłym domu z dostępem do wody pitnej w kraju, gdzie są przestrzegane prawa człowieka (ekhm, powiedzmy). Tak więc powstają dziwne ruchy anty-szczepionkowców (którzy przy zachorowaniu dziecka oczywiście jadą do szpitala z dostępem do nowoczesnej medycyny), pro-life (bo jestem na tyle bogata, żeby sobie w podziemiu zrobić aborcję, ale siebie za to nienawidzę i żałuję tego, bo myślałam, że jestem "lepszą" osobą, więc chce zakazać tego innym, na złość, bo przecież nie będę siebie nienawidzić), starzy vs młodzi "bo kiedyś było lepiej" (też chlaliśmy i paliliśmy papierosy, ale zazdrościmy młodym niezmarnowanego życia i nowych szans, bo sami nie spełniliśmy swoich marzeń i nie mamy nic ciekawego do przekazania nowym pokoleniom).

Wszystko, co robimy, nawet decyzje, które nazwalibyśmy racjonalne wywodzą się z emocji. To nasze uczucia są paliwem dla naszych działań. Co więc kieruje konserwatystami? Na pewno nie "logiczne" rozważania, ani nie "zdrowy rozsądek".

Czy można terroryzm chrześcijan, w postaci narzucania swojej woli (która objawiać również poprzez typowe zamachy terrorystyczne, a nie tylko "niewinne" pikietowanie przed kliniką) jest niczym innym, jak wściekłością i nienawiścią do samych siebie? Mechanizmem obronnym? Wyparciem? Ignorancją? Wymieszaniem tego wszystkiego po trochu?

Fanatyzm religijny jest jednym z nich.

Przeglądając materiały na temat chrześcijańskiego  terroryzmu, dociekając psychologicznych aspektów bycia aktywistą/ką pro-life umyka nam jeden bardzo ważny aspekt, który był już raz wspomniany na początku notki i który trafia w sedno, tak naprawdę, w sedno tego zagadnienia. Nie pisałabym tej notki, gdyby nie... polityka.

Mimo, że działania przestępcze chrześcijan mają ten sam charakter, co na przykład działania przestępcze islamskich ekstremistów nie zobaczyliście narodowych debat na temat bezpieczeństwa narodowego po terrorystycznym wyskoku Breivika, który w imię chrześcijańskiej religii napadł i zamordował 60 dzieci. Gdybyśmy chcieli być konsekwentni musielibyśmy nazwać Brevika chrześcijańskim terrorystą. Zaskoczeni?

Podczas, gdy aborcje i pikietowanie przed klinikami są głównie przeprowadzane przez osoby, które posiadają zdrową macicę, jajniki i pochwę identyfikujące się z płcią "kobiecą", tak najgorsze akty terroryzmu (morderstwa, bombardowania) są sprawką osób posiadających penisy i identyfikujące się z płcią "męską". Nie zajmiemy się tutaj omawianiem różnic genderowych, bo i nie o to tu chodzi. Mężczyźni nie tylko w terroryzmie "królują", ale ogólnie częściej i bardziej są agresywni, czyli po prostu dopuszczają się gorszych w skutkach aktów agresji. Głównie kobiety przeprowadzają aborcje i to one jednocześnie czasem są pro-life (na tym zjawisku się skupimy), zaznaczając, że i mężczyzna może być pro-life i na przykład namawiać córkę/żonę/partnerkę do aborcji.

Mimo, że mężczyźni nie mogą sobie zrobić aborcji, omawiane przez nas zjawisko w gruncie rzeczy ich dotyczy, bo rozszerza się ono na wiele innych aspektów życia, a podstawy, źródło jego pochodzenia leży w ludzkiej psychice. Niełatwo jest bowiem dostrzec, że nie tylko kobiety

Mechanizm kierujący kobietami pro-life, które robią sobie aborcję i są aktywnymi fanatyczkami można przenieść na każdą inną dziedzinę życia.

12 komentarzy:

  1. "Czy jest to "zwykła" hipokryzja? Czy istnieje jakiś efekt psychologiczny odpowiedzialny za tego typu irracjonalne zachowanie ludzi?"

    Tak. Ludzie mają zadziwiającą skłonność do racjonalizowania własnych durnych zachowań, decyzji itp. i jednocześnie surowego osądzania takowych u innych (choćby z tą gazetką Szymkową przykład xD). Hitler był przekonany, że jest bohaterem i że jego heroiczne "poświęcenie" doprowadzi do tysiącletniej utopii. Seryjny gwałciciel i morderca chłopców, Gacy, uważał się za ofiarę, nie za predatora. Inny seryjny morderca i gwałciciel kobiet, którego imienia nie pamiętam, w wywiadach opisywał, jak to był miły i przyjazny dla swoich ofiar i że one lubiły, gdy je gwałcił. On nawet tłumaczył sobie, że gdy dźgał je nożem, to zawsze znienacka, więc nie działa im się krzywda, bo nie wiedziały, że za chwilę umrą. To akurat skrajne przypadki, ale u pozostałych ludzi działa to tak samo.

    "Bardzo ciężko wyobrazić sobie świat, w którym Wszechświat ma nas w dupie i jest całkowicie obojętny na nasze moralne rozterki i że nie ma dobra i zła"

    Oczywiście idea istnienia dobra i zła to bzdura, a klarowny podział tego typu jest niemożliwy. Wydaje mi się jednak, że kwestie moralności i etyki można łatwo podeprzeć nauką, jeśli wyprowadzi się je z założenia, że przetrwanie gatunków, czy też Życia lub Natury w ogólności (wszak jesteśmy jej nieodłączną częścią, dlatego można wybrać taki punkt widzenia jako układ odniesienia) jest celem pierwszorzędnym. Problem polega na tym, że w ostatecznym rozrachunku, w obliczu tego, co napisałaś o ludzkich działaniach, istnienie gatunku H. sapiens jest dla takowej Natury pewnym zagrożeniem (choć mam też cichą nadzieję, że odzywa się tutaj moja ludzka skłonność do antropocentryzmu i przeszacowywania własnej wartości, w tym przypadku wartości jako gatunku i że nie jesteśmy w stanie wyjałowić ziemskiej biosfery). Jeśli pierwszorzędnym celem jest przetrwanie Życia, a człowiek jest ku temu zagrożeniem, moralnie racjonalna byłaby eksterminacja ludzkości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu w ogóle zakładać pierwszorzędność celu przetrwania natury lub życia? Nigdy nie rozumiałem takiego punktu odniesienia, bo co ja z tego będę miał, jako jednostka? Co będą z tego miały inne jednostki (nie tylko ludzkie) poza przedłużaniem tego niedoskonałego cyklu rodzenia się i umierania generującego pasmo niekończącego się cierpienia? Moim zdaniem jedynym logicznym punktem odniesienia jest odczuwanie przyjemności i bólu, samo istnienie zawsze będzie pozbawione sensu, ale skoro już jest, a śmierć wiąże się z cierpieniem psychicznym i fizycznym, to lepiej, żeby było po prostu przyjemne. Oczywiście przyjemność ograniczoną cierpieniem innych, choćby z tego powodu, że zawsze możemy znaleźć się po drugiej stronie. Wyróżnić należy też stan neutralny, bez tego i tego, o czym często zapomina się w przypadku archaicznego podziału na dobro i zło, chcąc wymusić na kimś określony rodzaj działania. (kto nie z nami, ten przeciwko nam)

      Usuń
    2. Wydaje mi się, że nie sposób rozpatrywać jednostki jako bytu odrębnego od natury/życia. Pojedyncze komórki tworzą organizm, który jest indywidualny i posiada świadomość niezależną od świadomości innych, ale sam w sobie wymaga i potrzebuje do egzystencji innych elementów natury. Nie wiem, czy dobrze Cię zrozumiałem. Rzeczywiście, po głębszym zastanowieniu przetrwanie całego życia samo w sobie jako cel jest niekompletne i ująłbym to pełniej jako "przetrwanie i dobrostan czujących istot". A ponieważ jednostki są częścią natury tak, jak komórki są częścią organizmu, dlatego sam dobrostan jednostki jako cel uważam za niekompletny.

      Chodzi mi o to, że można wyznaczyć pewne granice moralności, jeżeli weźmie się pod uwagę tę maksymalizację szansy przetrwania i dobrostanu istot czujących i co ważniejsze, współcześnie jesteśmy we władaniu dokładniejszego niż religia lub filozofia narzędzia, by to uczynić - mówię o nauce. Wydaje mi się, że w tutaj akurat się zgadzamy. Nauka pozwala nam np. lepiej od religii wyznaczyć, które byty rzeczywiście można zaliczyć do czujących (np. ssaki, ptaki etc.), czyli stanowiących tę barierę ograniczającą dla naszej przyjemności, a które nie (płody, niektóre typy zwierząt, rośliny etc.).

      Problem moralności rodzi oczywiście dziesiątki wielopłaszczyznowych podproblemów, które często nie sposób poddać generalizacji, ale to już temat na głębszą dysputę.

      Natomiast aksjomatem jest to, że wszechświat ma w dupie rozterki tego typu i przy najbliższej nadarzającej się okazji potraktuje je w zarodku choćby supernową xD

      Usuń
    3. Można oczywiście rozpatrywać istnienie świadomości komórek i społeczeństw, niemniej nie jestem ani komórką, ani społeczeństwem. Jestem jednostką i nie widzę żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałbym przedkładać przetrwanie tychże ponad własne, poza oczywistą barierą, w której agresja przeciwko własnym komórkom, bądź własnemu społeczeństwu obróciłaby się przeciwko mnie i tym samym bezpośrednio mi zagrażała.

      Podobnie też nie widzę sensu rozpatrywania, czy płód jest bytem czującym, czy nie, jeśli kobieta z pewnością nim jest, a płód na niej pasożytuje. Podmiotowość tasiemca, czy innej glisty też będziemy rozpatrywać w kontekście moralności ich usunięcia?

      Dlatego też pojęcie dobra i zła uważam za czysto indywidualne, każdy ma swoje sumienie, każdy ma swoje neurony lustrzane i wedle tych będzie postępował. Zasady życia w społeczności zaś ustalałbym w kierunku maksymalnej atomizacji i indywidualizacji jednostek. Wolność pozwala na własną kreację szczęścia i odpowiedzialności za nie, daje szansę każdemu. Jeśli uznamy prymat państwa lub narodu nad jednostką to mamy definicyjny faszyzm lub nazizm, z przymusowym zapładnianiem kobiet w ramach utrzymania ich ciągłości. Traktowanie społeczeństwa inaczej niż zbioru jednostek zawsze prowadzić będzie do wypaczeń, zresztą samo istnienie państw i podział świata na przerośnięte wspólnoty plemienne już takim wypaczeniem jest.

      Gloryfikacja natury jako takiej to chyba rzecz, która najbardziej dziwi mnie w osobach o poglądach lewicowych. Natura jest straszna, w naturze przemoc, kradzieże, gwałty i morderstwa są na porządku dziennym. Jak można mówić o dobrostanie wszystkich istot wrzuconych do tego piekła, jeśli z definicji w przyrodzie przetrwanie usankcjonowane jest walka, agresja i cierpieniem? Dbanie o naturę postrzegam więc raczej jako pielęgnację tego prymitywnego stanu. Im mniej natury tym lepiej, idealnym stanem byłaby niezależność każdej z żyjących istot, mam nadzieję, że przynajmniej u ludzi się to kiedyś uda.

      Usuń
    4. Zgodzę się, że ideałem byłaby całkowita indywidualizacja odczuwającej jednostki i uniezależnienie jej od reszty życia. Póki co jest to jednak temat sci-fi i każda jednostka chcąc nie chcąc współzależna jest od środowiska, w którym żyje. Stąd moja troska o naturę, która daleka jest od idealizacji tejże, lecz raczej ma wymiar podziwu dla jej złożoności i poczucia, że jest ona cenna, przez swoją rzadkość. Nie sądzę, aby życie w formie podobnej do ziemskiego było czymś powszechnym we wszechświecie. No oczywiście w moim mniemaniu troska o naturę to troska o mój własny dobrostan.

      "Troska" o środowisko ma bowiem wymiar praktyczny. Może słyszałeś o tzw. tragedii wspólnego pastwiska? Jeżeli jednostki używają wspólnie jakiegoś dobra, np. zasobów naturalnych czy gleb jako źródła plonów, to wszyscy mogą na tym skorzystać, dopóki jakaś jednostka nie wyłamie się i nie zacznie nadużywać tego dobra. W efekcie prowadzi to do takich problemów jak nadmierna emisja gazów cieplarnianych, a skutki odczują w przyszłych dekadach pojedyncze jednostki - susze w Ameryce, agresywne zjawiska pogodowe na obszarach podzwrotnikowych, podniesienie poziomu oceanów itp. To dlatego moim zdaniem nie wystarczy czysto indywidualne podejście do problemu dobra i zła, przynajmniej nie w każdym przypadku. Chyba przyznasz, że ludzki umysł jest niedoskonały i łatwo przyswaja sobie różnorodne, dziwne hipotezy, o czym zresztą Nihil pisze. Niedoskonały umysł ludzki może uznać, że to co robi jest moralne i zgodne z jego sumieniem, ponieważ nie potrafi on np. objąć wiedzy potrzebnej do zrozumienia złożonych zależności klimatycznych. W ten sposób w ostatecznym rozrachunku sam działa na własną niekorzyść i na niekorzyść innych czujących jednostek. Np. przyczynia się do szybkiego ocieplenia klimatu, pogarszając swoje szanse na dostęp do wody, żywności, schronienia etc.

      To działa w obie strony. Wiele wynalazków, które dziś ułatwiają życie i podnoszą dobrostan indywidualności nie mogło powstać bez wspólnoty. Jeśli wiele jednostek daje coś od siebie do wspólnego wkładu, to mogą one jako grupa zgromadzić środki na wykonanie czegoś dużego, np. sfinansowanie załogowej misji na Księżyc, albo zbudowanie szpitala badawczego. Jednostki same w sobie nie mają takiej możliwości, efekt wkładu grupy jest tutaj synergiczny. To kolejny powód, dla którego moim zdaniem należy mówić o odgórnej moralności, bo ta kontroluje zachowania pojedynczych jednostek w takiej grupie i dlatego też należy mówić o tym, co powinno stanowić podstawę takiej moralności, czyli na chwilę obecną nauka. Jeżeli jakieś jednostki wyłamałyby się i np. minimalizowały swój wkład grupowy, znowu działały na swoją niekorzyść, zmniejszając szansę na rozwój projektów, o których mówię.

      Kwestii podmiotowości tasiemca nie rozpatruję, ponieważ zgodnie z obecnym stanem nauki kategoria istot czujących ma granicę gdzieś na zwierzętach o stopniu rozwoju ptaków i ssaków, z małymi wyjątkami z innych typów zwierząt.

      Usuń
    5. Po wyklarowaniu twojego stanowiska generalnie się z nim zgadzam i nie widzę sprzeczności. Agresja na wspólne dobro, jakim jest nasza planeta, nie powinna przekraczać udziału, jaki jednostka w niej posiada, więc gdy jej działania zaczynają szkodzić innym, to nakładane ograniczenia są jedynie formą kolektywnej samoobrony. Problem jednak leży w tym, by bariery ustalane były jedynie w oparciu o naukę, a nie ideologię. A czy da się oddzielić jedno od drugiego? Kiedyś "naukowcy" produkowali się na takie tematy jak niższość kobiet i szkodliwość masturbacji. czy można więc takiej nauce ufać? Kwestia kolejna - natura nie może być dobrem chronionym absolutnie, istnienie jakiegoś wymierającego gatunku nie jest wystarczająco istotne, by zaniechiwać wykonywania projektów, które mają na celu ułatwić ludzkie życie. Punktem odniesienia powinien być bilans korzyści dla ludzi, a nie wszystkich istot.

      Dość niebezpiecznie zabrzmiał też fragment o jednostkach wyłamujących się i minimalizujących swój wkład grupowy. Wręcz jak polowanie na bumelantów za komuny, czy to, co dziś robi Łukaszenka na Białorusi. Absolutnie się z tym nie zgadzam i odniosłem się do tego już na początku - kategoria dobra i zła pomija pojęcie neutralności, za które z całą pewnością uznaję zaniechanie. Nie można nikogo do niczego zmuszać, zaniechując nikomu krzywdy się nie wyrządza, a liczenie takiej "szkody" jest równie bzdurne, co wyliczenia fiskusa na temat strat z szarej strefy. Myślę też, że opacznie zrozumiałeś moje podejście do niezależności i indywidualizmu. Ono wcale nie wyklucza wchodzenia w interakcje z innymi, a jedynie wprowadza element wyboru i świadomego przystępowania do wspólnego działania celem osiągnięcia wspólnej korzyści. Coś jak crowdfunding.

      Usuń
    6. Dokładnie tak, nie można natury chronić absolutnie, kosztem dobrostanu innych czujących jednostek, bo wtedy minęlibyśmy się z podstawą moralności, o jakiej pisałem. W każdym razie nie zawsze wiemy jednoznacznie, czy jakieś działanie jest z korzyścią dla natury i czy ma sens - tutaj należałoby szukać odpowiedzi w nauce. Niestety, tak jak piszesz, nauka sama w sobie jest tylko narzędziem, a jeżeli niedoskonała istota używa jakiegokolwiek narzędzia, to może wtedy z jego pomocą wykuć sobie i ideologię. Napisałem niedawno na angielskiej Wikipedii duży artykuł o tym, jak wypaczana jest dziś nauka. Niestety artykuł został wyjebany, bo trudno go było zaklasyfikować pod jakieś konkretne hasło encyklopedyczne xD w każdym razie dam Ci drobny wyjątek z niego - nie wiem, czy słyszałeś, ale statystycznie ponad 90% wszystkich opublikowanych w recenzowanej prasie naukowej badań związanych z obrazowaniem mózgu jest prawdopodobnie fałszywie pozytywna, przez publication bias, małe grupy badane itp. A właśnie na podstawie takich badań niektórzy dochodzą do wniosków, że mózgi kobiet i mężczyzn się różnią, że przestępcy mają jakieś tam obszary aktywne itp. Stąd tylko krok do ideologii. Niestety współcześnie nie dysponujemy niczym lepszym niż nauka, jako wyznacznik granic moralności.

      Natomiast czy "Punktem odniesienia powinien być bilans korzyści dla ludzi, a nie wszystkich istot"? Właśnie nauka dała niedawno dość mocne sugestie, że akurat tę granicę należałoby nieco rozszerzyć (Cambridge Declaration On Consciousness).

      Co do tych wyłamujących się jednostek. Absolutnie nie mam tutaj na myśli rozwiązań podobnych do tych, które opisujesz. Lepsze wydają się być formy już stosowane w państwach zachodnich, czyli ordynarna władza wykonawcza, w miarę niezawistna i odpowiedni system sądowniczy. Policja wydaje się działać na pewnych ludzi jak straszak, co poprawia ogólny dobrostan jednostek, zmniejszając np. współczynnik morderstw etc.

      Usuń
    7. Problem w tym, że nauka sama w sobie wyznacznikiem moralności, przynajmniej w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, być nie może, bo moralność po pojęcie urojone, oparte na emocjach. Nauka przedstawia jedyne suche fakty na temat świata, to nasza interpretacja nadaje im cechy "dobra" i "zła". I jak od tego oddzielić ideologię? Nie dojdziemy do porozumienia w oparciu o fakt, że jakieś tam zwierzęta mają świadomość i uczucia. Dla Ciebie to ma znaczenie, dla mnie absolutnie żadnego. Nie widzę sensu ograniczania się ze względu na zwierzęta, po prostu nie i już, nie widzę w tym korzyści, nie widzę w tym wzajemności, nie uważam, że należy marnować czas i środki nad opiekę nad istotami na poziomie człowieka z downem, albo jeszcze gorzej - tym bardziej, że w samej naturze, którą chronimy, takie dziwaczne zasady w ogóle nie obowiązują i nasz sukces z ochrony, nie wiem, jakichś tygrysów bengalskich w rzeczywistości daje efekt taki, że te tygrysy dalej będą rozszarpywać i zjadać żywcem inne zwierzęta, a potem same padną albo czyjąś ofiarą, albo zdechną w cierpieniu obok tej obojętnej na ich los natury. Równość ludzi w społeczeństwie ma uzasadnienie dla każdego z nas, podciąganie pod to zwierząt to już tylko fanaberia, która generuje problemy, a nie korzyści. Oczywiście jak ktoś chce, to może i całe życie poświęcić zwierzętom, nic mi do tego, ale sam nie chcę angażować się w idee, które nie dają mi bezpośrednio jakiejś przyjemności, a to kwestia czysto indywidualna. Państwo to twór ludzki, finansowany przez ludzi, oczekiwanie, że będzie marnował ich pracę na rzecz innych gatunków to tak, jakby oczekiwać od feministek ochrony praw mężczyzn.

      Usuń
  2. "Hitler był przekonany, że jest bohaterem i że jego heroiczne "poświęcenie" doprowadzi do tysiącletniej utopii. " - i to jest niezwykle ciekawy temat, który zahacza jednocześnie o wiele różnych zagadnień i może rzucić światło na pewne mechanizmy i ogólnie funkcjonowanie ludzkości, jako takiej. Niestety wnioski, jakie możemy z tego wyciągnąć są pesymistyczne.

    "Problem" z Hilerem polega na tym, że przegrał, a nie że był ludobójcą - i nie, ja tak nie uważam, ale przeciętna osoba właśnie tak nieświadomie uważa (i tu zakładam nawet te przypadki, w którym osoba nieświadomie powtarza propagandowe hasła o Hitlerze - potworze). Można się natknąć na typową plemienność: demonizowanie wrogów i wyświęcanie swoich, choćby niedawna aferka z tymi skurwielami, żołnierzami wyklętymi (Broneg im daje ordery i chwali, za te gwałty i mordy, bo to takie szlachetne i menskie), co to się okazało, że robili naszym rodaków podobne rzeczy, co niegdyś narodowcy Ukraińscy . Chociaż wydaje mi się, że głównie zachodzi wyświęcanie siebie, bo z mojego ludzkiego punktu widzenia działania Hitlera były po prostu nienormalne i były wypadkową wielu różnych czynników, które niefortunnie się na siebie nałożyły. Na przykład, jednym z takich czynników było stopniowanie: jak wrzucisz żabę do gorącej wody to ta od razu wyskoczy, ale jak zrobisz to samo w wodzie letniej i będziesz stopniowo podkręcała temperaturę to ugotujesz żabę. To samo się dzieje teraz w Polsce: kiedyś mówiło się: "zabierz babci dowód", żeby nie głosowała na PiS, najbardziej wówczas oszołomski wybór ever. A teraz? Teraz Braun oficjalnie mówi publicznie, że chciałby wprowadzić państwo wyznaniowe, jak w islamie. PiS nie wydaje się być już taki straszny, prawda? I o to własnie chodzi. Małymi kroczkami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież dzisiaj nie trzeba nawet w Internety wchodzić, by usłyszeć na własne uszy, że dobrze, że czarni będą na granicach z Europą mordowani. Retoryka prawaków - znaleźć wroga (w naszym wypadku Islam) i szerzyć wśród społeczeństwa fałszywe poczucie strachu, żeby łatwiej móc dojść do władzy (stwarzasz iluzję zagrożenia i atmosferę strachu, jednocześnie oferując "stanowcze środki" mające przeciwdziałać "zagrożeniu") - nie jest niczym nowym, szczęśliwie stosował ją Hitler, który przecież, tak, jak pedros napisałeś - nie atakował Polski, on się przed nami bronił (i ogólnie przed Zachodem i cywilizacją "nie-aryjską").

      Hitler był przekonany i swojej zajebistości i my nie możemy w to uwierzyć, że taki potwór mógł tak myśleć, jednak sami wcale lepsi nie jesteśmy. To jest bardzo ważne, żeby to zrozumieć, bo nie widzę sensu, żeby uczyć się o jakimś starym dziadzie dla samej wiedzy. I tego mi właśnie brakuje w ludziach - świadomości i wyciągania wniosków. Ważne jest, żeby poprzez uczenie się na błędach przeszłych pokoleń wyrobić sobie perspektywę - Hitler niekoniecznie był potworem, moralność nie jest absolutna i to, co wydaje nam się moralne dzisiaj w przyszłości może być w najlepszym razie wyśmiane, jeśli nie uważane za barbarzyństwo.
      Oczywiście pomijam tutaj ewolucję człowieka i feminizm oraz sam jego wpływ na ewolucję człowieka, który to może jednak nas "zaszczepić" przed takimi menskimi zagraniami i brak racjonalności, który w istocie jest po prostu bardzo często zwykłym szaleństwem z przywilejami. Dlatego tylko w feminizmie jest nadzieja, jeśli zależy nam na tym, by nasza cywilizacja przetrwała.


      Usuń
    2. Można dojść też do innego wniosku, a mianowicie takiego, że podział na my i oni jest sztuczny i specjalnie wykreowany, bo mamy w tym interes, a największy interes maja w tym faceci (podział na państwa, terytorium, religia oraz mizoginia daje stosunkowo łatwy dostęp do kobiet, bo zmniejsza konkurencję i pozwala je kontrolować).

      "Czemu w ogóle zakładać pierwszorzędność celu przetrwania natury lub życia? Nigdy nie rozumiałem takiego punktu odniesienia, bo co ja z tego będę miał, jako jednostka?" - wydaje mi się, że i tu i tu chodzi o egoizm tak naprawdę, z tym, że jest osiągalne jest to innymi metodami. Możliwe też, że powiedzieliście to samo różnymi słowami.

      Środowisko Ziemskie jest niezwykle złożone i nie można podejmować decyzji nie wiedząc, jak najwięcej o środowisku, fizyce, geografii, geologii, matematyce, biologii, zoologii, chemii, ekonomii i związkach przyczynowo-skutkowych uwzględniając też kaliber danych decyzji (lokalne, czy globalne). Wiele razy przecież zdarzało się w historii człowieka tak, że chciał dobrze, a wyszło, jak zwykle...

      "Oczywiście przyjemność ograniczoną cierpieniem innych, choćby z tego powodu, że zawsze możemy znaleźć się po drugiej stronie. " - tylko właśnie tutaj znowu przychodzi kwestia natury, bo czy naprawdę można cierpienie tylko sprowadzić do bólu? A co jeśli nie będzie bólu, nie będzie nawet jakiegoś większego cierpienia, ale będą łamane zasady własności, czyli będziesz miał wpływ na innych ludzi wbrew ich woli? I tak zgadzam się z Tobą, tylko jednocześnie wydaje mi się, że warto to doprecyzować, bo to taki ogólnik. Bo co na przykład z ukrytymi kosztami? Niby nikogo nie krzywdzisz, ale przenosisz na społeczeństwo koszta. Krótkowzrocznie patrząc, nie robisz nikomu krzywdy, nic się nie dzieje, jest świetnie, ale patrząc dalekosiężnie i rozszerzając nasze spojrzenie na WSZYSTKIE aspekty Twojej hipotetycznej działalności, może sie okazać, że owszem, szkodzisz. W sumie to jest kwestia tego też czego chcemy i do czego dążymy i jak możemy to zrobić przy dostępnych nam środkach.

      Usuń
    3. Paradoks patriarchatu polega na tym, że facetom wcale nie jest w nim lepiej, lepiej to jest małej garstce facetów, a reszta żyje jakąś iluzją karmiąc się sukcesami paru "wybrańców". Co przeciętny facet ma z tego konserwatywnego gówna? Przymus uczestniczenia w wojnach? Zapierdalania na maciorę z bachorami? Konieczność "zdobywania" zaszczutych, bogobojnych, niedostępnych kobiet, użerając się przy tym z broniącymi jej cnoty braćmi i ojcem? Ciągła schizofrenia pomiędzy popędem, a wstrzemięźliwością? Paranoja jakaś, samce to totalni idioci, że się na coś takiego godzą. Po pełnej realizacji ich postulatów skończą na ruchaniu kóz, jak ich koledzy ze wschodu.

      Co do prawa własności, to wiesz, że dla mnie ma ono największe znaczenie, przy czym własność zaczyna się na naszych życiach i ciałach, tu absolutnie nie może być mowy o jakichś odstępstwach pokroju "nie wolno Ci grać w pornosach, bo to ma zły wpływ na kulturę i społeczeństwo". To nie jest mój problem jak inni reagują na moje działania. Jeśli zaś mowa o ekosystemie w skali globalnej, to i tu nie widzę sprzeczności, Ziemia należy do wszystkich, dziwnym więc byłoby, gdyby część osób rościła sobie prawo do niszczenia całości bez wzięcia pod uwagę pozostałych współwłaścicieli. Na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy głosowałbym jednak za zniszczeniem. Im mniej życia organicznego tym lepiej.

      Usuń